Jak to ze mną było...


Kochani bardzo się cieszę, że tak wiele osób interesuje się moim losem i wspiera mnie w tych trudnych dla mnie chwilach. Chciałam wam trochę opowiedzieć jak to było od początku...
Do dziś uśmiecham się na wspomnienie tych pięknych 9-ciu miesięcy, które spędziłam u mamusi w brzuchu. Było ciepło, przyjemnie, zawsze świeży dopływ smakołyków no i najważniejsze- brak problemów z grawitacją:). Mama czytała mi bajki, rozmawiała ze mną i puszczała muzykę poważną (z tym to trochę przesadziła, ale o tym powiem jej jak nauczę się mówić :P). Rodzice wiedzieli, że będę dziewczynką, więc wybrali dla mnie imię zanim jeszcze się urodziłam. Urządzili dla mnie specjalny kącik, kupili piękny wózek i zaczęli odliczanie...
No i stało się... 19 lipca o godzinie 15.15 przeżyłam szok. Nagle zrobiło się jasno, zimno i głośno. Od razu zabrali mnie od mamusi, zaczęli myć, ważyć i oceniać. W tym miejscu muszę się pochwalić, że otrzymałam aż 9 punktów. Opatulili mnie i pojechałam… Mijały minuty i godziny, a ja nawet przez chwilkę nie widziałam mojej mamusi. Wsadzili mnie do inkubatora i ciągle obserwowali. Przez chwilkę widziałam tatusia, który ukradkiem zrobił mi zdjęcie i pokazał mamie.
Mama została przewieziona na salę i została sama. Ból się nasilał, serce pękało i nic nie można było zrobić. W głowie zostały tylko brutalne słowa lekarza „Pani dziecko będzie potrzebowało kilku korekt…” Dzieliło nas zaledwie klika szpitalnych drzwi, ale w tym momencie było to jak gruby mur nie do przebicia. Wszystkie mamy dostały swoje maleństwa, mogły przytulić, pocałować i nakarmić tylko moja mama ciągle czekała na ten wspaniały moment spotkania ze mną… Niestety czekała tak, aż do następnego dnia. Dopiero o godzinie 17 zostałam do niej zawieziona. Pamiętam do dziś ten jej uśmiech, łzy szczęścia w jej oczach no i krainę mleka, która pojawiała się zawsze kiedy miałam na to ochotę.
Zaraz po pracy dołączył do nas tatuś i już byliśmy szczęśliwi. Szczęśliwi bo wszyscy razem… Od razu zorientowałam się, że wyglądam trochę inaczej niż inne dzieci, ale rodzice ciągle powtarzali mi, że wszystko będzie dobrze, że będę zdrowa i że jestem inna niż pozostałe dzieci bo jestem WYJĄTKOWA, jedyna i niepowtarzalna.
Tak spędziłyśmy w szpitalu 4 tygodnie. Ciągle tylko wywiady, badania i obserwacje. Przeżyłyśmy tylko dzięki wielkiemu wsparciu i miłości jaką od początku okazali mi moi najbliżsi. Wypuścili nas do domu i zostawili z wielką niewiadomą. Wiemy tylko jak to powiedział lekarz, że potrzebuję kilku korekt. Wiem, że moi rodzice zrobią wszystko, abym mogła żyć normalnie, jednak nie dają rady bez Waszej pomocy i wsparcia. Dlatego w tym miejscu jeszcze raz serdecznie dziękuję wszystkim dobrym ludziom, wrażliwym i umiejącym okazać serce…


                     dsc02649

                             

  A to ja 40 minut po narodzinach ;)